TAŃCZĄC NA PICADERO, CZYLI SEKRETY PRACY Z KOŃMI KLAUSA FERDINANDA HEMPFLINGA

Sporo ostatnio czytam, rozmyślam, zgłębiam, oglądam, analizuję… i wyciągam wnioski. Rzecz jasna, „czytam rozmyślam” wciąż o koniach. No bo o czymże innym mogę godzinami czytać po angielsku, ze słownikiem w ręku (no dobra, mamy tłumacza google, bardzo mi pomaga:). Wędruję od tematu do tematu, sięgam do zasobów Internetu, by sprawdzić, czy ten czy tamten wspomniany w lekturze mistrz jeździectwa – po pierwsze, jeszcze żyje; po-drugie, czy jest na You-Tubie; po trzecie, czy można się od niego czegoś nauczyć. Oczywiście, pierwsze dwa pytania niejako same się uzupełniają – no bo jeśli żyje, to jest na You-Tubie, i vice versa. Z kolei trzecie pytanie jest już całkowicie bez sensu – przecież od każdego mistrza można się czegoś nauczyć!

Od inżyniera-artysty do trenera

A więc sięgnęłam ostatnio to książek i nagrań Klausa Ferdinanda Hempflinfa. Na szczęście, Pan Hempfling żyje i ma się dobrze, jest tylko o dwadzieścia lat starszy ode mnie, a więc, zdecydowanie można powiedzieć, że jest młodym facetem! Mieszka obecnie w Danii, wciąż pracując z końmi. Trzeba przyznać, że z wiekiem coraz lepiej dancehorse2wygląda. Co ciekawe, swoją przygodę z końmi rozpoczął w wieku 29 lat! Wcześniej – nic a nic o koniach nie wiedział! Z wykształcenia – inżynier telekomunikacji, w duchu – artysta. Tyle tylko, że się interesował postacią konia w mitologii, no i zgłębiał tajemnice zakonów rycerskich Europy średniowiecza. Jednak koński temat coraz bardziej fascynował młodego Klausa i wkrótce powędrował do Pirenejów badać zachowania dzikich koni. Zaczął również studiować tradycyjne hiszpańskie metody układania młodych dzikich koni, a wkrótce – próbować swoich sił w kontaktach z tymi zwierzętami. Myślę, że właśnie dusza artysty, kochająca teatr i wielką sztukę skierowała Hempflinga ku innym, bardziej intuicyjnym metodom porozumiewania się z końmi – za pomocą języka ciała: najdrobniejszych gestów, ruchów, energii, a nawet mimiki…

Ustalenie przywództwa

Od pierwszej chwili kontaktu dzikiego konia z człowiekiem zaczyna się ich wspólny taniec, podczas którego są ustalane relacje przywództwa (dominacji) i zaufania. Poprzez kontrolę ruchów konia i komunikację ze zwierzęciem za pomocą sygnałów ciała człowiek ustawia się w pozycji dominującego partnera, zdobywając przy tym całkowite zaufanie podległego mu odtąd osobnika. Pierwsze spotkanie decyduje o całej dalszej wspólnej drodze konia i jego jeźdźca. Równie ważne jest pierwsze założenie koniowi kantara i jego pierwsze prowadzenie.  Te wszystkie początkowe elementy mają być perfekcyjnie przygotowane, przemyślane i bezbłędnie wykonane. Jeśli coś pójdzie nie tak, straty w relacjach pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem mogą być nie do odrobienia! Rzecz jasna, szczególna waga, jaką Hempfling przypisuje umiejętności podążania konia za prowadzącym go człowiekiem, od razu przykuła moją uwagę. Jak stwierdza trener, jeśli nie zostanie opanowana podczas pierwszych kontaktów z koniem, później ciężko jest do tego wrócić i zacząć wszystko od nowa. Koń, który nie podąża za prowadzącym go człowiekiem, nie uznaje go za lidera, przywódcę, dominującego partnera. No cóż, nie muszę wierzyć Hempflingowi na słowo – o tym przekonałam się na własnej skórze…

Koło czy kwadrat? Oto jest pytanie…

Pierwsze spotkanie z koniem – w przypadku Hempflinga zazwyczaj są to młode dzikie ogiery, sprowadzone prosto z Pirenejskich wzgórz – zawsze odbywa się na ogrodzonym maneżu o wymiarach 10,75 m x 10,75 m, zwanym picadero. Idealnie, jeśli jest to murowana hala o grubych kamiennych murach, latem z pewnością zapewniająca przyjemny chłód – idealny do pracy. Inna sprawa, że w takim niezbyt dużym, a jednocześnie kompletnie odizolowanym od świata zewnętrznego pomieszczeniu koń ani nie ma możliwości ucieczki, ani rozglądania się po bokach. Chodzi o to, że będąc sam na sam z człowiekiem, koń w picadero  skupia się wyłącznie na tym, kto stoi przed nim na środku kwadratowej hali – emanujący siłą, spokojem i pewnością siebie, otwarty i gotowy do rozmowy. Dlaczego akurat te wymiary? Dlaczego nie round-pen, jak w USA? Podobno gdy Hiszpanie przybyli do Ameryki, przywieźli ze sobą pomysł na budowanie tradycyjnych, kwadratowych picadero do pracy z młodymi końmi. Amerykanie jednak lubią wszystko upraszczać… I – widząc, że konie i tak poruszają się w tych kwadratowych maneżach głównie zataczając kółka, stwierdzili, że warto poobcinać narożniki, zostawiając do pracy z końmi okrągły plac. Poza tym, uciekając przed kontaktem z człowiekiem, konie odwracały się, ustawiając się w narożnikach, co znacznie utrudniało pracę. Jak stwierdza Hempfling, konie jednak zataczają nie do końca kółka… Są to zaokrąglone czworokąty, a to zmienia postać rzeczy! Dla Hempflinga… Bo dla Amerykanów – nie! Zresztą, Amerykanie też przyjęli nieco inny sposób pracy z młodymi końmi – a do perfekcji doprowadził go Monty Roberts z metodą, nazywaną Join-Up, o której zapewne słyszeliście, więc nie będę się rozpisywać. Wyraźnie jednak widzę dwa całkowicie odmiennie sposoby pracy, wynikające z całej filozofii podejścia do treningu koni. Okrągły lonżownik, czyli round-pen, zmusza konia, poganianego przez stojącego w samym jego centrum człowieka, do nieustającego ruchu naprzód, bez możliwości „ucieczki” do narożników. Wyczerpany długim bieganiem po kole koń zaczyna proponować człowiekowi „ugodę”, wysyłając pierwsze sygnały, świadczące o gotowości do podjęcia negocjacji. Doświadczony, uważny trener natychmiast te sygnały odczytuje i zmienia swoją taktykę… I tak dalej – rozmowa zazwyczaj trwa około kilkudziesięciu minut, po czym koń zaczyna podążać za człowiekiem, wkraczając na środek round-penu i ufnie stając tuż za plecami trenera. Kwadratowy maneż nieco utrudnia zwykłe „pędzenie” konia po kole. Wiem to z własnego doświadczenia, bo wielokrotnie musiałam „negocjować” ze Spartkiem w najróżniejszych okolicznościach – na dużych padokach, ujeżdżalniach, łąkach i pastwiskach. Rzadko – na lonżowniku. Bo jego bunty i wyrywania się zawsze miały miejsce poza lonżownikiem, co jest nawet logiczne – no bo po co wyrywać się na niewielkiej zamkniętej przestrzeni? Mało tego, po wyjściu z lonżownika, kiedy – pozornie – udało nam się ze Spartkiem osiągnąć pełne porozumienie – mój koń nie raz odfruwał w siną dal… Wiedział, że na round-penie wypadałoby się „poddać”, ale tak naprawdę czekał, aż wyjdziemy 🙂

Dlatego też osobiście doceniam pracę z koniem na wolności lub na większej przestrzeni w kształcie prostokąta. Wówczas rzeczywiście jest się w stanie ocenić, kiedy koń zaczyna zmieniać nastawienie, skłaniać się ku podjęciu negocjacji, zabiegać o bliższy kontakt. Widzę, jak z gniewnego galopowania po prostych zaczyna zataczać wokół mnie koła i zawsze mam szansę sprawdzić, czy jest to tylko pozorna uległość czy też rzeczywista chęć do współpracy. Gdy bowiem proponuję zmianę kierunku, koń albo – wkurzony – odgalopowuje na prostą wzdłuż ogrodzenia, i to oznacza, że jego ruch po kole wokół mnie był tylko próbą chwilowego złagodzenia sytuacji. Albo zmienia kierunek i wciąż trzyma się przy mnie na kole, a to świadczy o prawdziwym porozumieniu. I wówczas mamy szansę na dłuższą i bardziej przyjemną pogawędkę, bez unoszenia się i wulgaryzmów. A więc picadero – to naprawdę dobry pomysł. I – co istotne – taki niewielki kwadratowy plac można odgrodzić w dowolnym miejscu za pomocą kilku pachołków i taśmy budowlanej.

Słuchaj się mnie i ufaj

A teraz pytanie: dlaczego właściwie mamy się spodziewać, że koń będzie chciał z nami współpracować? Jak pisze Hempfling, życie w dużych, ściśle zhierarchizowanych stadach, zapewnia koniom bezpieczeństwo. Jednak, obserwując dziko żyjące konie pirenejskie, zauważył, że w ramach stada tworzą się również pary bardzo mocno związanych ze sobą osobników. Dlatego też, zdaniem trenera, lepiej, by tworzone przez człowieka stado składało się z parzystej liczby koni. „Zaprzyjaźniają się” zazwyczaj konie o podobnym wyglądzie i – co ważniejsze – usposobieniu. (No cóż, dlaczego wcale mnie nie dziwi, że Spartan wybrał sobie za najlepszego przyjaciela osła Czesława?) Są to związki, które by można nazwać związkami partnersko-rodzinnymi, i ten właśnie fakt daje człowiekowi możliwość – w trakcie treningu – stać się dla swojego wierzchowca partnerem, rzecz jasna – partnerem dominującym. Od pierwszego momentu, gdy znajdzie się po raz pierwsze sam na sam z człowiekiem w zamkniętej niewielkiej przestrzeni, koń jest stawiany przed wyborem: podporządkowanie, a co za tym idzie – bezpieczeństwo, komfort i nawiązanie relacji z człowiekiem; albo próby ucieczki, walki i buntu, które zawsze wiążą się z dużym wysiłkiem fizycznym, brakiem poczucia bezpieczeństwa i samotnością. Ograniczenie ruchów konia przez człowieka za pomocą 26_DSC03948_END-Portrait-bearb-1-1038x576wyraźnych zdecydowanych gestów, ruchów i postawy powoduje, że koń – po wielokrotnych czasem próbach zdobycia przewagi – poddaje się i zaczyna okazywać sygnały uległości: zatacza coraz mniejsze koła wokół człowieka, kieruje wewnętrzne ucho w jego stronę, opuszcza głowę. Wówczas postawa człowieka zmienia się z ekspresyjnej, „drapieżnej” i zdecydowanej na spokojną, pasywną i „zapraszającą”. W tym momencie koń zazwyczaj decyduje się na podejście i akceptuje dominującą pozycję człowieka. Pracujący głównie z młodymi dzikimi ogierami Hempfling zauważa, że  wyłapane na łąkach konie, komunikujące się w stadzie za pomocą bardziej lub mniej subtelnych sygnałów ciała, rozumiejące najdrobniejszy ruch swojego „przełożonego”, są również niezwykle wrażliwe na język ciała człowieka. Ich dusze i umysły są czyste i otwarte na drugiego osobnika, i w odróżnieniu od koni wychowanych wśród ludzi, przyzwyczajonych do setek nic nie znaczących ludzkich gestów, dzikie konie spostrzegają każdy najdrobniejszy nasz gest i oczekują, że ma on jakieś znaczenie. Dlatego też, jeśli taki koń od pierwszego momentu kontaktu z człowiekiem trafi na doświadczonego, dobrego trenera, istnieją ogromne szanse, że będzie to wspaniały, gotowy do współpracy wierzchowiec, postrzegający człowieka jako lidera i przewodnika. Co najważniejsze, jeśli koń nigdy nie dowie się, że w rzeczywistości jest od człowieka o wiele silniejszy fizycznie, jeśli nigdy nie będzie miał okazji wygrać z nim w walce o przywództwo, będzie postrzegał siebie jako osobnika podległego człowiekowi i dalszy trening takiego wierzchowca to już są tzw. „sprawy techniczne”. Jakąkolwiek ścieżkę wybierze dla niego człowiek, będzie starał się nią podążać, dając z siebie wszystko – w miarę swoich fizycznych i psychicznych predyspozycji.

A zatem – ufający czy posłuszny? Jak twierdzi sam Hempfling, obydwa czynniki są absolutnie kluczowe w jego pracy i obydwa są w najwyższym stopniu obecne. Dlatego też trener uważa, że właściwie nie musimy oswajać konia ze strachami. Musimy 10471157-klaus-ferdinand-hempfling-with-harmonoswajać go ze sobą! “Robię dokładnie to, co dominujący koń w stadzie – idę, a koń podąża za mną, bez względu na to, jakie „strachy” czają się za krzakami” (cytat z książki Dancing with Horses. Communication by body language. Klaus Ferdinand Hempfling. GB 2001, s. 26). Ponieważ w przyrodzie konie najczęściej uczą się przez naśladownictwo, powtarzając zachowania tego osobnika, który udowodni swoją mocną pozycję w stadzie, a jednocześnie jest pewny siebie, rozważny i w żadnym wypadku – agresywny, to, zdaniem trenera, „precyzyjna, jasna, czytelna dominacyjna postawa, ukazująca twoją osobowość, totalnie pozbawiona wściekłości i agresji – to cechy, które w oczach konia świadczą o twoim przywództwie” (cytat z książki Dancing with Horses, s. 29). Kontynuując swoją myśl, Hempfling pisze, że dla psychicznego komfortu konia jest absolutnie konieczne, by widział w nas przewodnika, lidera, osobę, której można zaufać i na której można całkowicie polegać! Tylko w takim przypadku koń może zająć się wtórnymi dla jego życia sprawami, jakimi są, na przykład, proponowane przez nas ćwiczenia. Tylko w spokojnym stanie umysłu, wiedząc, że to my czuwamy nad jego bezpieczeństwem, będzie mógł skupić się na rzeczach dla niego mniej istotnych z punktu widzenia przetrwania.

Sekret rycerzy 

Jeśli mieliście kiedyś okazję, by dość regularnie i przez dłuższy czas przyglądać się życiu stada, z pewnością zauważyliście, że najwięcej brutalnych starć i poważniejszych potyczek rozgrywa się pomiędzy końmi, będącymi na środkowej pozycji w hierarchii stada. To im zazwyczaj zależy, by skoczyć o stopień wyżej kosztem kolegi, będącego dokładnie w tej samej sytuacji i mającego te same dążenia. Najwięcej kwików i kopniaków rozdają ci, co wciąż próbują udowodnić swoją pozycję. Dlatego też omyłkowo często odbieramy te „najgłośniejsze” konie za konie-alfa. Zobaczcie jednak, czy stado podąży za takim koniem w sytuacji zagrożenia? Czy to on zadecyduje o kierunku i tempie ucieczki? Otóż, z pewnością nie. Najwyższy rangą koń zazwyczaj nie ucieka się do przemocy fizycznej. Po prostu idzie tam, gdzie chce, a inne konie schodzą mu z drogi. Instynkt i doświadczenie stanowią o sile tego prawdziwego konia-alfa. Podobno rycerzom znana była ta tajemnica końskiego świata i układając konia, który będzie im oddany na polu bitwy, najlepsi mistrzowie stronili od używania agresji i przemocy wobec tych zwierząt, bowiem uległy, lecz nieufający człowiekowi koń w chwili zagrożenia życia zawsze może wybrać ucieczkę, nie pozostanie przy swoim jeźdźcu…

Trzy Podstawowe Prawdy tańczącego trenera

Zacznę od tego, czego sam Hempfling nie ujął w tej „złotej trójce”, ale napisał o tym już na początku swojej książki… I myślę, że jest to rzecz najistotniejsza i zarazem taka, o której my – ludzie – najczęściej zapominamy. Otóż, wszyscy cierpimy na obsesję celu, i to w każdym obszarze naszego życia. Stawiamy sobie cele i dążymy do ich realizacji, ponosząc przy tym ogromne koszty psychiczne, fizyczne, a czasem nawet egzystencjalne! Zaślepieni tym, co przyświeca nam na końcu tej wyznaczonej ścieżki, kompletnie nie widzimy świata dookoła! Nie dostrzegamy drobnych, lecz tak naprawdę najistotniejszych w życiu rzeczy! To te ulotne momenty zostaną nam na zawsze w pamięci, o ile będziemy umieli je dostrzec! Nie – zakup nowego samochodu czy chwila, w której szef przekazał nam informację o zdobyciu premii kwartalnej. A więc – nasza obsesja celu… Przekładamy ją również na nasze relacje ze zwierzętami, na trening koni. Dla Hempflinga (podzielam jego opinię w stu procentach i mam nadzieję, że Hempfling się z tego cieszy) „w pracy z końmi ważne jest kompletne porzucenie wszelkich ambicji i przełączenie się na słuchanie, obserwowanie i wyczucie”. Celem w pracy z końmi jest sama droga! (Gdzieś już o tym pisałam…). Szczerze? Przekonuję się o tym każdego dnia! I tylko w ten sposób potrafię teraz, po paru latach, patrzeć na wszelkie relacje ze zwierzętami, które w byciu z nami i dla nas, kompletnie nieświadome naszych „celów”, dają nam z siebie tyle, ile potrafią dzień za dniem, godzina za godziną. Bez oceniania, rozpamiętywania naszych potknięć i szufladkowania… I warto się od nich uczyć…

A teraz – trzy Podstawowe Prawdy Hempflinga. Po-pierwsze, cokolwiek robimy z końmi – unnamedto zawsze ma być zabawa – dla nas i dla naszych koni! Przygoda, przyjemność, spełnienie i rozwój. Pracując w formie zabawy, w koniach rozwijamy motywację, w sobie – intuicję, a obydwu stronom taka forma treningów będzie sprawiała radość! Po-drugie, to zawsze ma być piękne! Tu dodam od siebie – chciałoby się… Lecz w moim odczuciu, nie zawsze takie jest. Warto się jednak starać, a przynajmniej starać się dostrzegać piękno nawet w najprostszych, czasem mniej udanych ćwiczeniach z koniem. Niech to będzie  najzwyklejsze cofanie na linie, i od pierwszych mniej udanych prób, dostrzegając najdrobniejsze postępy naszego partnera, dojdziemy do pięknego cofania na linie! No i trzecia zasada, którą Hempfling nazwał „A co, jeśli…?” Co, jeśli nasze „dziecko” nigdy nie zostanie świetnym tancerzem? Przecież zdarza się! A więc – musimy umożliwić mu rozwój na tyle, by zrealizował się w tym, w czym jest naprawdę dobry. Czerpać wspólną radość, żyć pełnią życia, tu i teraz – tak, jak robią to nasze konie!

A zatem – jakiego partnera zaprosisz dziś do tańca? O czym pomyślisz, gdy po raz setny pomyli kroki Waszego tanga? Może stwierdzisz, że również wypadałoby trochę poćwiczyć lekkość w swoich ruchach? Odłożyć na bok złość, zapomnieć o celach i uśmiechnąć się, patrząc na swojego rumaka, gotowego do wspólnej zabawy?

PS. Tak dużo chciałabym Wam opowiedzieć o wspaniałej książce Hempflinga, którą czytałam rok temu i wtedy też powstała duża część tego wpisu. A teraz zerknęłam do notatek, dopisałam to, co kiedyś – nie wiedzieć czemu – porzuciłam i na koniec dodam jedną, dość istotną, uwagę.

na lonżowniku z taśmy 2

Taśmy budowlane jednak nie sprawdzają się do ogrodzenia picadero! Po przeczytaniu książki poleciałam do supermarketu, zakupiłam taśmę i pojechałam do stajni grodzić naszą małą salkę taneczną. I wiecie, jak to się skończyło? Gdy zawiał wiatr, te szeleszczące potwory zaczęły się tak unosić na wszystkie strony, strasząc mi mojego tancerza, że ledwo żeśmy wyszli z tego cali… Tak że – never ever… Szukajcie innych, lepszych pomysłów! A więc w tej jednej sprawie Hempfling się pomylił…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wykorzystujemy pliki cookies do prawidłowego działania strony, w celu analizy ruchu na stronie, zapewniania funkcji społecznościowych oraz korzystania z narzędzi marketingowych. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? Więcej informacji w Polityce Prywatności

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close