Wczorajszą wizytę u Spartka uważam za wielce udaną… Działo się wiele i zarazem niewiele, zależy jak się na to spojrzy… Osobiście, wyjeżdżając ze stajni, byłam bogatsza o kilka ważnych dla mnie doświadczeń.
Po pierwsze, niemalże na własnej skórze przekonałam się o tym, że przebywając z końmi, należy mieć oczy dookoła głowy, a więc – w pewnym sensie upodobnić się do kopytnego. Wszak konie z natury są obdarzone widzeniem peryferyjnym – położenie oczu po bokach głowy nie jest przypadkowe. Dla roślinożerców rzeczą najważniejszą jest w porę dostrzec zagrożenie i podjąć właściwą decyzję – czy uciekać, czy też spokojnie obserwować otoczenie. Popełnienie błędu w ocenie stopnia zagrożenia równa się śmierci.
Ludzie, niestety, takich możliwości są pozbawieni. Dlatego musimy szczególnie uważnie obserwować końskie zachowanie, przebywając w pobliżu tych zwierząt, a zwłaszcza w sytuacji, kiedy jesteśmy wśród stada koni. A za stado należy uznać nawet dwa przebywające na padoku osobniki.
Tak więc wczoraj na padoku zastałam Spartka i Czabora, Barbara (“narzeczona” Spartana) właśnie wyszła z padoku na przechadzkę. W związku z tym postanowiłam popracować ze Spartkiem z ziemi na padoku. Towarzystwo Czabora w żaden sposób nie mogło nam przeszkodzić. Najpierw jednak, rzecz jasna, zabrałam się, za czyszczenie chłopaka. Nie był nawet szczególnie brudny, ale zasady muszą obowiązywać. Przed pracą należy konia wyczyścić, choćby nawet symbolicznie. Z kolei czyszczenie kopyt jest zawsze obowiązkowe. Wyszorowałam Spartucha elastyczną szczotką do masażu, ze szczególnym uwzględnieniem miejsc, wielbionych przez owady, a trudnych do podrapania przez konia, czyli brzuszyska, szyi, zadu… Początkowo nawołujący Barbarę Spartan po paru minutach masażu zupełnie się rozpłynął i zdaje się, zapomniał o istnieniu narzeczonej. Po starannym wyszorowaniu całego rumaczego cielska przeszłam do kopyt. Wspomnę tylko, że niegdyś podawał je niechętnie, dwa lata temu musiałam nawet mieć asystę do trzymania konia przy ich czyszczeniu. Mało że na “prośbę” o podanie nogi wbijał ją w ziemię z siłą niespotykaną nawet wśród koni, to jeśli już w końcu mi ją podał, to po chwili kładł się na mnie całym swoim ciężarem, zerkając z ukradka, kiedy się przewrócę. Nie przewróciłam się nigdy, ale i dalsze trzymanie maksymalnie obciążonej przez konia nogi stawało się niemożliwe… Więc jeśli nie udawało mi się odepchnąć końskiego zadu, musiałam nogę puścić, co Spartek zazwyczaj kwitował westchnieniem, po czym znów lekko unosił odpowiednią nogę, niejako zapraszając mnie do podjęcia kolejnej próby… Początkowo bardzo mnie to irytowało, stosowałam oczywiście wszystkie wskazówki trenerów, techniki nauczania konia podawania nóg itd… Oczywiście, metody te skutkowały, lecz zazwyczaj w ramach jednego treningu – następnego dnia mogłam być pewna, że zabawa zacznie się od początku, zgodnie z opracowanym przez Spartka scenariuszem. Problemy się skończyły dopiero wtedy, kiedy po ładnym podaniu którejś z nóg zaczęłam mówić koniowi “Dziękuję” 🙂 W ten sposób Spartan przypomniał mi o zasadach dobrego tonu i doszliśmy do porozumienia.
A tak już zupełnie na poważnie (a propos “Dziękuję” też było na poważnie, bo bez tego nie mamy o czym gadać), dzięki rytualnemu czyszczeniu przy byle okazji, Spartan daje nogi leniwie, lecz zupełnie bezproblemowo. Także wczoraj, będąc na padoku w towarzystwie spoglądającego w siną dal Czaborka, zabrałam się za czyszczenie kopytek. Kiedy już byliśmy przy czwartym, tylnym lewym kopytku, i już prawie zakończyłam pedicure, zdarzyła się rzecz dla mnie zupełnie nieoczekiwana… A to wszystko dlatego, że nie ma się tych oczu dookoła głowy…
Kiedy tak stałam, pochylona nad tylnym kopytem, w niebezpiecznie bliskiej od niego odległości, a jednocześnie odwrócona od głowy konia (dla tych, którzy nigdy nie czyścili kopyt, mogłabym tu dać zdjęcie, w jakiej pozycji się to robi, lecz nader niekorzystnie wyglądam z tej perspektywy:), Spartek nagle wierzgnął, wydając jednocześnie charakterystyczne dla walczących koni kwiknięcie. Kopyto powędrowało do tyłu, tuż koło mojej twarzy z takim impetem, że zdumiona zdążyłam się odchylić i natychmiast się odwróciłam, by zobaczyć, co mogło być przyczyną takiego zachowania. Nigdy wcześniej nam się to nie zdarzyło!
Jak się okazało, Czaborek, znudzony siną dalą, postanowił zaczepić Spartana – wszak kolega był na pozycji, zdawałoby się przegranej, kiedy łatwo jest o bezkarne wywinięcie psikusa. Jednak Czabi się przeliczył, a i ja przy okazji. Kopniak był wymierzony przeciwko niemu, a że akurat się znalazłam w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiedniej chwili, to trudno – stwierdził Spartek. W chwili zdarzenia nie zdążyłam zareagować ani szarpnięciem liny, ani żadną inną formą korekty. Zdążyłam jedynie uniknąć kopniaka, z czego i tak jestem niezmiernie dumna, bo do bystrzaków nie należę. Wyniosłam jednak z całej tej sytuacji ważną dla siebie nauczkę – nie czyść kopyt w pobliżu innych koni na padoku, miej oczy dookoła głowy (przynajmniej się postaraj!), nigdy nie ufaj koniowi w 100%-ach, nawet temu, którego znasz bardzo dobrze! Jak często mawia nasza trenerka Kasia, najwięcej wypadków zdarza się z własnymi końmi, ponieważ tracimy czujność – ufamy im bezgraniczne, znając ich nawyki i zachowania. A to błąd… Nie chodzi o to, by swoim koniom nie ufać, tylko o to, by brać poprawkę na ich naturalne zachowania, na reakcje odruchowe, kiedy mimo całego szacunku, jakim nas obdarzają, mogą niechcący zrobić nam krzywdę.
Tak oto, z głową nieuszkodzoną i pełną przemyśleń wracałam późnym wieczorem do domu… Bo po tym niemiłym zdarzeniu, które, o dziwo, kompletnie nie wytrąciło mnie z równowagi, wspaniale spędziłam ze Spartkiem wieczór. Pewnie chcąc wynagrodzić popełnione faux pas, Spartucha przymilał się, jak nigdy. Nie dość, że zignorował powrót do stada narzeczonej Barbary i chętnie wyszedł ze mną z padoku, to jeszcze od czasu do czasu wtulał swój wielki łeb mi w ramiona, pytając, czy u mnie wszystko w porządku, a na koniec dnia już całkiem mnie zaskoczył – w porze tuż przed sprowadzeniem koni, normalnie, jak zwykły grzeczny konik, poszedł ze mną do stajni, zostawiając wszystkie stada daleko na pastwiskach i nawet nie próbując się wyrwać i powrócić na padok… Czyż to nie najlepsze zakończenie tego dnia?
Aha, no i zapomniałabym napisać o kolejnym przemyśleniu, jakie naszło mnie w drodze do domu. Otóż, warto czasem pokonać te sto kilometrów, by po prostu pobyć ze zwierzakiem… Bo w planach miałam jazdę, siodło czekało przewieszone przez ogrodzenie ujeżdżalni, a czaprak – czyściutki i gotowy do wrzucenia na koński grzbiet. Wiedziałam jednak, że tego dnia Spartan i tak będzie najgrzeczniejszym koniem pod słońcem, że mogę śmiało wsiadać i że na pewno się już nie pokłócimy. Ale wiedziałam też, że byłoby mu bardzo miło, gdybym po prostu z nim była.
Wykorzystujemy pliki cookies do prawidłowego działania strony, w celu analizy ruchu na stronie, zapewniania funkcji społecznościowych oraz korzystania z narzędzi marketingowych. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? Więcej informacji w Polityce Prywatności
The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.
Najnowsze komentarze