Na co mu człowiek, pani Irinko?
Kolejne zadziwiające zdarzenie miało miejsce w stajni pana Zbyszka mniej więcej po miesiącu od momentu, kiedy się tam sprowadziliśmy. Spartan skutecznie utwierdzał nas w przekonaniu, że nie jesteśmy mile widziani w jego przestrzeni, którą stopniowo powiększał – poczynając od bosku, aż po pastwiska i padoki. Towarzystwo Magnolii ewidentnie bardziej mu odpowiadało. Ubolewałam nad tym, że budowanie relacji ze Spartkiem kompletnie mi nie wychodzi, co pan Zbyszek z charakterystycznym uśmiechem na twarzy skwitował następująco: “Hahaha, pani Irinko, przecież my koniom do niczego nie jesteśmy potrzebni! Jak jest trawa, woda i towarzystwo drugiego konia, to na co mu człowiek? Hahaha”.
Czasem było miło…
Mimo że wcale nie było mi do śmiechu, musiałam przyznać panu Zbyszkowi rację. Kolejne treningi najczęściej sprowadzały się do prób złapania konia, a następnie – poprowadzenia go na uwiązie na odległość dwóch-trzech metrów. Czasem miałyśmy z Kasią szczęście i udawało się zamknąć Spartana na małym padoku przy stajni, gdzie zaczynałyśmy od podstawowych ćwiczeń z ziemi. Odczulanie na bat, przesuniecie przodu, tyłu, odesłanie na koło, cofanie i podchodzenie, ruch po kole w obu kierunkach… Treningi sprawiały nam dużo radości, widziałam, że koń zaczyna rozumieć nasze polecenia i mimo występujących raz po raz buntów i ucieczek przez ogrodzone pastuchem elektrycznym padoki, robiliśmy wyraźne postępy.
Byłam w stajni prawie codziennie, niekiedy nawet rano i wieczorem. Zabierałam jednego czy dwa psy i jechałam odwiedzić Spartka. Rzadko kiedy ruszał w moim kierunku na powitanie – jedyne, co go naprawdę fascynowało, to broda naszej Moleńki. Zatem najczęściej zabierałam do stajni właśnie ją. Tak minął nam pierwszy miesiąc…
Niepokojące doniesienia
Pod koniec września, pamiętam, odebrałam telefon od Kasi. Przejęta, powiedziała mi, że dzwonił do niej pan Zbyszek i poinformował o przykrym nocnym zajściu w jego stajni. Do mnie podobno nie chciał dzwonić, by mnie niepotrzebnie nie denerwować, a Kasi chciał się przy okazji poradzić – może ona będzie wiedziała, co się mogło wydarzyć i co robić… Miałam się nie denerwować, ale rzecz jasna po takim wstępie – cała się trzęsłam…
Otóż, kiedy stajenny przyszedł rano do koni i otworzył drzwi stajni, okazało się, że boksy są zdewastowane, Spartan przedarł się do Magnolii, cała wewnętrzna drewniana konstrukcja stajni jest w ruinie, Magnolia poobijana, spieniona, obolała i nie pozwala się do siebie zbliżyć. Kopie, gryzie, jest przerażona… O stanie psychicznym Spartana pan Zbyszek nie wspominał, stąd wywnioskowałam, że nie było z nim najgorzej. Najprawdopodobniej to właśnie on tak straszliwie narozrabiał, pogryzł i potłukł Magnolię i rozwalił stajnię… Pan Zbyszek nie chciał mi mówić o całym zdarzeniu, prosił jednak Kasię o pomoc – może przyjechałaby do stajni, zobaczyć, co się dzieje z końmi i, przede wszystkim, “porozmawiać ze Spartkiem”!
Ale się porobiło…
Ileż to razy już słyszałam, że ta moja chłopina narozrabiała… No cóż, Kasia udała się do stajni, ja oczywiście także czym prędzej dotarłam na miejsce zbrodni. Do tego czasu pan Zbyszek już zreperował największe szkody, odseparował Magnolię i czekał na nas, witając przy samej bramie: “Hahaha, ale się porobiło, pani Irinko… “. Obeszłyśmy okolicę, sprawdzając, czy wokół stajni nie widać śladów dzików czy innych dzikich zwierząt, które mogły wystraszyć konie. Obwąchałyśmy wszystkie kąty, próbując dostrzec koci zapach – może któryś z okolicznych wędrownych kotów przedostał się w nocy do stajni i spłoszył Spartana i Magnolię. Nie udało nam się jednak znaleźć żadnych śladów obecności istot innych, poza kopytnymi.
Spartan, zdaje się, już zdążył zapomnieć o nocnym zajściu i z miną niewiniątka przechadzał się po łące. Magnolia łypała na nas niedobrym okiem i starała się trzymać z daleka… Pokręciłyśmy się po stajni jeszcze z pół godziny, po czym Kasia pojechała, a ja postanowiłam zasięgnąć języka wśród sąsiadów. Wtedy przyszła do mnie na pogaduchy żona stajennego. Oczywiście, słyszała o tym, co się stało. W sposób prosty i rzeczowy wytłumaczyła mi całą zagadkę: “Jasna sprawa – powiedziała. – Kuny plotły warkoczyki…”.
Jakie kuny? Jakie warkoczyki?
“Jakie kuny? Jakie warkoczyki?” – spytałam, starając się zachować poważną minę. Przyznam, że mnie rozbawiła.
– “No normalne, kuny”.
“Aha” – pomyślałam – To ja już będę się powoli zbierać…”. Pożegnałam się i wsiadłam do samochodu. “Co za bzdury ta dziewczyna wygaduje? Istny dom wariatów”!
W tym przekonaniu wróciłam do domu, jednak to, co dziewczyna powiedziała, wciąż nie dawało mi spokoju. Zaczęłam pytać wszystkich znajomych koniarzy, co mogła mieć na myśli, i szukać informacji w Internecie. To, co odkryłam, było dla mnie wielkim zaskoczeniem. I początkiem zgłębiania tematu tajemniczych końskich warkoczyków…
Już wkrótce – ciąg dalszy 🙂
Saga o Końskich Zmorach Część I
Wykorzystujemy pliki cookies do prawidłowego działania strony, w celu analizy ruchu na stronie, zapewniania funkcji społecznościowych oraz korzystania z narzędzi marketingowych. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? Więcej informacji w Polityce Prywatności
The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.
Więcej, więcej !! 🙂