Straszny sen roślinożercy i horror z Kadyrowem w tle…

Strasznie dawno nie pisałam nic o Spartkowym życiu… o naszym życiu…

Wiecie, czasem przez te nasze wspólne lata było zabawnie, czasem opadałam z sił, ale jakoś było… Dawaliśmy radę. Ostatni rok jednak zmienił wszystko diametralnie… Gdy Spartek dawał mi popalić, pocieszałam się jedną myślą “oby tylko zdrowe było”… I było, do czasu… Równy rok temu, na wiosnę 2021, zaczęła się nasza przygoda z ochwatem, zresztą nie od razu zdiagnozowanym. Początkowo koń skutecznie maskował poważne zmiany, jakie już toczyły się w jego organizmie. Z końmi to w ogóle jest taka historia, że do ostatniej chwili będą udawać bohaterów – będą za wszelką cenę sprawiać wrażenie zdrowych, pełnych sił i kompletnie “nienadających się do spożycia”. Jeśli kto z Was, Drodzy Przyjaciele Spartana, trochę zna się na roślinożercach, to pewnie wie, skąd ta ich specyficzna cecha się bierze. Czemu ma to służyć. Otóż, każda kulawizna, każda oznaka, że w danym stadzie jesteś tym “najsłabszym ogniwem” natychmiast skieruje na ciebie uwagę drapieżnika. Drapieżnik, powiedzmy taki wilk, też przecież głupi nie jest. Zdrowego, silnego konia czy innego bawoła atakować nie będzie, bo po co? Będzie się uważnie przypatrywał, będzie obserwował z ukrycia, czy któryś przypadkiem nie jest osłabiony, czy nie kuleje, czy nie jest jakiś taki anemiczny… Aż takiego delikwenta wypatrzy i wtedy – no co ja będę mówić… Wtedy taki ma przechlapane… Dlatego też wszelkie oznaki słabości są przez konie starannie ukrywane, dopóki się da. Boli – nie boli, trudno. Lepiej zacisnąć zęby, niż być zjedzonym. Tak też myślał Spartek, cierpiąc już na zapalenie tworzywa kopytowego od dobrych paru tygodni, a przed wetem strugając hardego ogiera. Co wetka przyjechała do stajni, to ten zapyla jak dziki po kołach, a już jak się wyrywał, to szedł do stada pięknym kłusem wyciągniętym. Aż nie mogłam uwierzyć, że dosłownie dzień wcześniej ledwo szedł przez pastwisko… No ale nie było świadków. A tu wetka i pełne skupienie na rumaku… A wiadomo to, czy to wetka czy wilkołak jaki? Może właśnie chce go ocenić przed spożyciem? Więc rumak popylał przez ujeżdząlnię jak ta lala. A ja znów byłam w punkcie wyjścia… Wetka jednak, zresztą pani Kasia,  też nie była w ciemię bita. Stwierdziła, że to stan przedochwatowy i trzeba rumaka postawić na małym piaszczystym padoku z zerowym dostępem do trawy i stada… Aha… Już się robi… To znaczy, bardzo bym chciała, ale jeśli trochę już nas znacie, to wiecie przecież, że są na świecie rzeczy po prostu niemożliwe.

Zmieniłam stajnię. Mniejsze stado, dobra opieka, możliwość oddzielenia gadzika. Teoretycznie. W praktyce wyszło tak, że klękajcie narody. Zgodnie z zaleceniami i już absolutnie na 100 procent potwierdzonym ochwatem, Spartek został zamknięty na małym piaszczystym padoczku i miał podawane siano moczone. Ja chłodziłam mu nóżki, podawałam leki przeciwzapalne i generalnie – starałam się stosować do wszelkich zaleceń lekarzy weterynarii. Ja tak. Spartek tradycyjnie był innego zdania. Po pierwsze, siano moczone – błeeeee…. No cóż, zgodnie stwierdziliśmy, że jak zgłodnieje, to zje. Błąd… Minął tydzień, a Spartek praktycznie nie tknął moczonego siana. Wyglądał już jak śmierć na chorągwi, ale siana moczonego nie tknął! By podkręcić nieco fabułę, postanowił też odmówić picia. Woda też była błeeeee…. Jak myślicie, o co mu chodziło? Otóż, o stado! Jak nie ma stada, to jemu nie jest potrzebna ani strawa, ani woda… Woli umrzeć…

Po tygodniu koszmaru zadzwoniła do mnie Ola, właścicielka stajni, w której staliśmy i zresztą nadal stoimy, z apelem: “Irina, dawaj szybko jakikolwiek kaganiec. Musimy go puścić do stada, bo zaraz rozniesie nam padok”. Pognałam czym prędzej do sklepu po jakikolwiek kaganiec, gnałam z powrotem do stajni i wparowałam tam, gdy właśnie rozpętała się potworna burza… Spartan zdecydował, że resztką sił jednak zerwie te ogrodzenia i dołączy do stada, które szalało na pastwisku w potężnej wichurze… Zdążyłam założyć koniowi kaganiec, kiedy zagrzmiało tak, że poczułam wszystkie plomby w uzębieniu i otworzyłyśmy Spartkowi bramkę. Wtedy lunęło, a mój chory koń pognał do szalejącego stada… To było właśnie jego połączenie ze stadem w nowej stajni… No cóż… Zawsze to wyglądało podobnie. Planowaliśmy łagodnie i pomału, ale los chciał inaczej. Ochwacony Spartek wbiegł między konie, doszło do przepychanek, ale niegroźnych, i całe stado już galopowało pod szalejącym deszczem… W tych emocjach kaganiec na ryjku chyba nawet nie był przez Spartka zauważony…

Mijały miesiące… Letnie, obfitujące w trującą dla ochwatowca trawę… Dla mnie to był horror…. Piękne łąki, trawa po pas, konie szczęśliwe, tylko mój chodzi z kagańcem na ryjku i wbija tym plastikiem w ziemię, bezskutecznie… Przyszły upały i zauważyłam, że oddychanie w tym ustrojstwie jest mocno utrudnione. Zmieniłam kaganiec na inny, taki z otworami na nozdrza. I nieco większym otworem tuż pod pyszczkiem… Nooooo…. To było to! Spartek natychmiast opracował metodę zjadania trawy poprzez otwór i jego przeżuwanie słychać było odtąd nawet z daleka! Jak zawsze, poradził sobie…

W ten sposób spędziliśmy poprzednie lato i jesień. Dopiero w połowie grudnia zaryzykowałam zdjęcie kagańca. Rzecz w tym, że przy łagodnieszych zimach zmarznięta trawa wciąż może bardzo zaszkodzić ochwatowcom. Dlatego zwlekaliśmy aż do pierwszego śniegu. Gdy tylko spadł, Spartek odzyskał wolność i – dostęp do beli z sianem na padoku. Odetchnęłam z ulgą… Wreszcie mógł cieszyć się z tego, co kocha w życiu najbardziej, poza stadem oczywiście. Z jedzenia… I zaczęliśmy pomału pracować.

Na drugi dzień po Nowym Roku, pamiętam to jak dziś, wzięłam go na lonżownik i zobaczyłam piękny ruch. Był zdrowy, pełen sił i energii! Cieszyłam się jak dzieko. Tak… To było 2 stycznia 2022 roku. Na kilka dni wyjechaliśmy na urlop w góry. Myślałam, że teraz będzie już tylko lepiej. I co? Jak zawsze się pomyliłam 🙂 Dosłownie dzień po naszym wyjeździe Spartek, broniąc dostępu do siana, pokopał się z koleżanką z pastwiska i to tak niefortunnie, że doszło do złamania kości rysikowej. To taka mała kosteczka, właściwie relikt, nikomu do niczego chyba niepotrzebna, ale – jest… No i się, skubana, złamała. Odłamek natychmiast przesunął się jak najdalej i utknął w tkance miękkiej. Gdy wróciłam z urlopu, koń chodził ze spuchniętą tylną kończyną. No cóż, weterynarz, prześwietlenie, diagnoza, zalecenia… Nie chciałam tego słyszeć… Tylko operacja. Należy usunąć odłamek kości, bo sama nie zniknie. To oczywiste. Wszelkie zapewnienia o tym, że to prosty zabieg i “będzie dobrze” na nic się zdały. Tak, to teoretycznie prosty zabieg… Ale – w szpitalu, w izolacji od koni, w nowym miejscu… Znam Spartka i dlatego też nie byłam taką optymistką… Tym niemniej termin zabiegu został ustalony na początek marca…

To, co stało się w lutym 2022 roku, wywróciło mój świat do góry nogami… Jeśli czytaliście moje opowieści, to wiecie, jak głęboko we mnie tkwi pamięć o wojnie… Wyniesiona z mojego dzieciństwa… O wojnie, która kiedyś wydawała mi się czymś z dalekiej przeszłości, czymś strasznym, potwornym, ale – odległym… Dopiero niedawno uświadomiłam sobie, że gdy się urodziłam, po wojnie minęło raptem 30 lat… To tyle, co nic, tyle mniej więcej mieszkam w Polsce. To mija jak z bicza trzasł… Dlatego też teraz rozumiem, że dla moich dziadków to wcale nie była tak odległa w czasie, abstrakcyjna przeszłość. Dlatego mój dziadek nigdy o wojnie nie opowiadał. Nie mógł, nie chciał. Ale ja byłam tym wspomnieniem koszmaru wojny przesiąknięta od lat najmłodszych…

Gdy Rosja wkroczyła na teren Ukrainy, gdy zaczęła się wojna – w Rosji nazywana “specoperacją”, nie umiałam z tym żyć… W pierwszych dniach liczyłam na to, że rosyjscy żołnierze odmówią wykonywania rozkazów… że rosyjskie społeczeństwo wznieci bunt… że to za chwilę się skończy, bo to jest niemożliwe, żebyśmy żyli dalej, kiedy tuż obok dzieje się wojna… Taka, jak z mojego dzieciństwa.. z moich koszmarów, z nielicznych opowieści dziadka, z filmów i książek… Jednak nic takiego się nie stało… Cała rosyjska opozycja, wolne media, pisarze, aktorzy i zwykli ludzie, którzy nie zgadzali się z tym, co robi ich kraj, byli zmuszeni do emigracji. Protesty w Rosji i w moim rodzinnym Petersburgu tłumiono i stopniowo cały ruch opozycyjny wymarł lub znalazł się na uchodźstwie… A wojna toczyła się dalej, i nadal się toczy…

Żyłam w amoku. Przez pierwsze dni bałam się wychodzić z domu – nie wiem, co się ze mną działo, ale po prostu bałam się wyjść… Obok nas na budowach wcześniej pracowali Ukraińcy… Teraz budowy opustoszały, nie było Ich… Nie wiem, czego się bałam… Chyba chciałam się zaszyć i udawać, że nie istnieję…

Odbiegłam tak daleko od Spartkowych opowieści… ale to wszystko działo się dosłownie w tym samym czasie… Wojna, strach, panika, a przy tym – zbliżający się termin operacji Spartka. Próbowałam ogarniać sprawy ważne, mimo całego koszmaru, jaki dział się dookoła… Nadszedł dzień transportu do kliniki. Czy można się stresować operacją konia, gdy obok trwa wojna? Gdy giną ludzie? Powiem Wam tak – jeden koszmar zatapia się w drugim… Paradoksalnie jednak stresy życia bieżącego na chwilę pomogły mi oderwać się od tego, czym żyłam przez te dni. Rzecz jasna, noc przed transportem Spartka była ciężka… Spałam byle jak, ale tuż nad ranem śniło mi się coś okropnego. Otóż, śniło mi się, że czekam rano o umówionej godzinie na Daniela – naszego dobrego kolegi, który miał nas przewieźć do szpitala. Daniel to człowiek bardzo pozytywny, zawsze uśmiechnięty, jednym słowem – “specjalista od spraw beznadziejnych”… To własnie Daniel miał przewieźć Spartka na operację… Śni mi się więc, że czekam na Daniela… Jestem na padoku przed stajnią, a dokładniej rzecz biorąc, na lonżowniku. Plan był bowiem taki, że Spartka ładujemy do koniowozu z lonżownika. No więc jestem na tymże lonżowniku, Spartek ze mną. Śnieg, lekki mróż. Czekamy, ja nieco poddenerwowana… Nagle nadjeżdża koniowóz. Parkuje przed lonżownikiem i wysiada z niego “Ramzanka Dyrow”… Też uśmiechnięty, że niby taki jak Daniel, ale – nie Daniel! Rudą brodę ma i ubiór nietutejszy… Ale gada – zdaje się – po polsku… Zresztą, pewna nie jestem, jak to we śnie… Ale rozumiem go. Mówi, że przyjechał po Spartka. Że nas zawiezie. Ja struchlałam… Mówię, że my tu czekamy na Daniela. On zaraz będzie… A Ramzanka na to – “Spokojnie don… ja Was zawiozę don…” i mi Spartka już próbuje przejąć… Uziąz mi z ręki wyrywa…. W tym momencie chyba się obudziłam, bo historia z Ramzanką we śnie została niedopowiedziana…

Następnego dnia rano byłyśmy w stajni z moją przyjaciółką Kasią, która wspierała mnie ciałem i duchem podczas ładowania Spartka. Zimno było jak skurczybyk… Daniel się trochę spóźniał, a ja ukradkiem rozglądałam się, czy aby nie nadjedzie jaki inny koniowóz, nie Danielowy… Sen mi się ciągle przypominał i bałam się, że jak za chwilę nie będzie Daniela, to naprawdę ten Kadyrow się zjawi… I będę musiała go zabić, by mi Spartka nie zabrał… Na szczęście, Daniel wkrótce przyjechał i – uśmiechając się od ucha do ucha zabrał się do “rzeczy niemożliwych”… Uffff… teraz nie byłyśmy z Kasią same… Z Danielem Ramzanka Dyrow nie miałby żadnych szans… Odetchnęłam z ulgą, ale jeśli myślicie, że to koniec naszych kłopotów, to jesteście w błędzie… Te nie kazały na siebie długo czekać…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wykorzystujemy pliki cookies do prawidłowego działania strony, w celu analizy ruchu na stronie, zapewniania funkcji społecznościowych oraz korzystania z narzędzi marketingowych. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? Więcej informacji w Polityce Prywatności

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close