Od Tłustoczwartkowego Spartkowego wpisu minęło już trochę, postanowiłam więc, że podzielę się z Wami, moi Drodzy Przyjaciele Spartana, co nam się przez ten czas przydarzyło… Niestety lub stety, spektakularnych wpadek i mrożących krew w żyłach opowieści tym razem nie będzie. Za to będą relacje z codziennej pracy i kilka wniosków, jakie wyciągnęłam po ostatnich naszych treningach.
Jak pamiętacie, pytałam Was ostatnio, na którym ze zdjęć moja huculszczyzna wygląda najokazalej – Tłusty Spartek na Tłusty Czwartek Zdania były podzielone, z czego wywniosłowałam, że co roku po zimie wygląda „dobrze”, by nie powiedzieć „za dobrze”. Postanowiłam więc zabrać się za odchudzanie Spartana za pomocą pracy, bo – jak wiemy – „praca uszlachetnia”. A chciałabym, by mój koń rasy prymitywnej nabrał nieco szlachetności… Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Przynajmniej w pierwszych bodajże dwóch tygodniach po Tłustym Czwartku udawało mi się przyjeżdżać do stajni regularnie i zabierać go do pracy. Jak wiecie, od dawna „lawiruję” w naszych treningach tak, by moje wymagania wobec konia nie spowodowały w nim zmiany nastawienia wobec naszej współpracy, nad którym przez lata pracowałam. Gdybym nie miała z tyłu głowy tych obaw, z pewnością zwiększałabym stopniowo zarówno dawkę ruchu, jak i oczekiwania wobec precyzji wykonywania chociażby najprostszych ćwiczeń. Tak powinno się robić, chcąc stopniowo iść w treningu konia do przodu. Doświadczenie jednak nauczyło mnie, że w momencie, gdy zaczynam wymagać od konia więcej, a jemu ani się śni więcej pracować, i to w dodatku na moich zasadach, kończą sie nasze radosne witania na padoku. W zasadzie, to kończą się jakiekolwiek witania, o radosnych już nie wspominając. Tak było co roku. Dodatkowo – pojawienie się pierwszej nieśmiałej trawki nie ułatwiało mi zadania. Sześć sezonów, rozgrywających się wobec tego samego scenariusza, naprawdę nauczą ostrożności każdego. Nawet mnie. Dlatego właśnie w tym roku, kiedy postanowiłam popracować nad kondycją Spartana, miałam dylemat. Z jednej strony – mam konia niechętnego do ruchu i do pracy, lecz bardzo chętnie schodzącego ze mną z padoku. Jak dla nas to już naprawdę wiele! Na fb często dzieliłam się z Wami na bieżąco filmikami, jak to moje koniosły idą tuż pod bramkę od razu, gdy zobaczą, że szykuję się do sprowadzenia Spartka. Bardzo często ruch w moją stronę inicjował osioł Czesiu, Spartkowy przyjaciel i naszy „mały Amorek”… Wygląda to zawsze przeuroczo, lecz prawda jest taka, że nawet gdy Czesław nie planuje ułatwiać mi życia, prowadząc Spartka do bramki, mój koń i tak po chwili sam rusza do wyjścia, lawirując między końmi, szukając najkrótszej, lecz bezpiecznej drogi do mnie. A pewnego dnia, zaczepiany przez Cześka do zabawy w momencie, gdy ja akurat przyszłam po niego, Spartek stanowczo odsunął druha, by nie powiedzieć odgonił, i nadstawił mi łeb do założenia kantara. Pójście ze mną na ujeżdżąlnię od jakiegoś czasu sprawia mu radość. Że ja jestem tym stanem rzeczy zachwycona – nawet nie wpominam. Cieszę się wciąż jak dziecko.
Tymczasem respekt wobec mojej osoby przy pracy z ziemi zdecydowanie nam kuleje… Z siodła nie idzie najgorzej, i chyba nawet oboje bardziej lubimy pracę z siodła, niż z ziemi, gdy ja ostatnio coraz gorzej sobie radziłam. Trochę się to wszystko psuło od jakiegoś czasu, a Spartek – jak to on – gdy odkrył sposób na lżejszą pracę, przy każdym kolejnym treningu, zdaje się, postanowił wręcz doskonalić sposoby na to, by ostatecznie pogrążyć moją osobę. Najgorzej było z odesłaniem konia na koło w prawo. Istny horror… W lewo – jeszcze jako tako. W prawo – nie chcielibyście tego zobaczyć… Jedno wielkie upokorzenie istoty ludzkiej… Po wskazaniu ręką w prawo koń ruszał, ale bydajmniej nie na obwód koła, jak powinien, tylko na ukos, w moją stronę. Mój błąd – że pozwalałam mu na zrobienie tego pierwszego nieodpowiedniego kroku, próbując odsunąć końskie cielsko od siebie za chwilę. Głupia, cieszyłam się, że w ogóle ruszył… Za chwilę jednak było tylko gorzej. Na moje próby odsunięcia – korektami batem, liną, całą sobą, Spartan tylko bardziej napierał na mnie łopatką, robiąc przy tym przepaskudne, naprawdę obrzydliwe huculskie miny, kładąc uszy i spoglądając na mnie z ukosa małym, wściekle mnie świdrującym prawym okiem. Po śladach na jego grubym futrze (tylko nie pomyślcie, że były to krwawe rysy od uderzeń kto mnie zna, ten wie, że w życiu mojego konia nie uderzyłam… były to raczej ślady od końcówki bata na zakurzonym futerku) widać było, że trafiałam w niego końcówką bata nie raz, co kompletnie nie poprawiało sytuacji. Łopatka konia za chwilę była w odległości 20 cm ode mnie i miałam tuż koło siebie wściekłego, poruszającego się powoli, pełnego napięcia i najgorszych intencji, hucuła. Niekiedy udawało mi się odsunąć od siebie jego łopatkę, lecz wtedy w moją stronę wywijał swoim wściekłym łbem z położonymi uszami. Nie umiałam znaleźć wyjścia z tej sytuacji. Kombinowałam na różne sposoby, zaczynając od korekty w postaci fali liną już po pierwszym niedpowiednim kroku w prawo. Następne odesłania parę razy kończyły się wyrywaniem się Spartana… Zrezygnowałam z natychmiastowej korekty i pogrążałam się coraz bardziej, kłócąc się z koniem przy każdym odesłaniu w prawo. I za każdym razem przegrywałam. Raz wypróbowany przez Spartka sposób zadziałał, w związku z czym mój koń nie zamierzał ułatwiać mi życia, idąc na jakiekolwiek ustępstwa. Co ciekawe, gdy kończyliśmy naszą „bitwę” na kole w prawo, mój koń znów zamieniał się w kochającego, radosnego stwora… Minę znów miał rozanieloną, oczy łagodne, uszy uważne i poszukujące wskazówek z mojej strony. Po starciu „z ziemi” często na chwilę wsiadałam i zazwyczaj nie było źle, a często było wręcz nawet bardzo dobrze! Czy w prawo, czy w lewo – bez różnicy! Dlaczego więc popadliśmy ze Spartkiem w to „błędne koło”? Jak, kiedy, w jakich okolicznościach doszło do tej eskalacji moich błędów i Spartka natychmiastowych negatywnych reakcji na nie? Nie mogę wygrzebać w pamięci tego momentu… Tak czy inaczej ta jedna rzecz sprawiała, że bardzo niechętnie proponowałam koniowi pracę z ziemi…
Kilka dni temu moja Torka, ukochana starsza owczareczka, miała poważną operację. Podczas gdy była w lecznicy, ja, by nie miotać się po domu w nerwach i oczekiwaniu na telefon od lekarza z informacją o przebudzeniu się Torci, pojechałam do stajni. Wraz z Aśkową Kasią, która miała pomóc mi odebrać Torkę po operacji i zawieźć ją do domu, zabrałyśmy nasze konie na ujeżdżąlnię. Kasia już z Aśkiem popracowała, a ja po wyczyszczeniu Spartka usiadłam sobie na stołku i myślałam, co by tu porobić, by jednak koń się ruszył, ale żeby się nie wdać znowu w bójkę z gagatkiem, bo tego dnia wiedziałam, że nie dam rady… Nie warto więc było zaczynać. Zobaczyłam Kasię, która odprowadziła właśnie Asiulka i zmierzała w moim kierunku. Zapytałam, czy chciałaby może popracować ze Spartkiem z ziemi. Zgodziła się. Przekazałam więc linę Kasi i odeszłam na bok. Kasia zaczęła od wycofania konia i odesłania go w lewo, w naszą lepszą stronę. Poszło znakomicie. Widać było, że Spartan czuł lekkie poddenerwowanie i uszy miał położone, a spojrzenie gniewne, jednak bez większych dyskusji wykonywał kolejne polecenia. Chody były żwawsze, a respekt wyraźnie większy, niż wobec mojej osoby. Przy odesłaniu w prawo również poszło o niebo lepiej, niż u nas. Jedna wyraźne korekta i koń ani myślał o pchaniu się na człowieka. Po dobrze wykonanych ćwiczeniach Kasia chwaliła Spartka i częstowała go smakołykiem, a on z dumą patrzył na mnie i – zdaje się – całym sobą pokazywał mi, że on potrafi wykonań zadania dobrze. Że problem tkwi we mnie! Co prawda, wraz ze zwiększonym respektem, Spartek też mniej entuzjastycznie reagował na pochwały – nie gaworzył z zadowolenia, nie śmiał się po każdym odangażowaniu. Ale w świetle poprawy jakości pracy, myślę, że nie było to jakąś wielką stratą. Zobaczyłam, że wszystkie chody mojego konia mogą być żwawe i energiczne. Było w tym więcej emocji, bowiem praca z nową osobą nie jest dla Spartka codziennym doświadczeniem. Ale był i respekt. Dało mi to do myślenia… Najwyraźniej musiałam zacząć wszystko od początku, przyznać się do błędów i spróbować naprawić nasze ze Spartkiem relacje, w których na 99% zaufania, którym obdarza mnie mój koń, przypada chyba 1% respektu. A musi być mniej więcej po połowie!
Zdałam sobie sprawę, że przez te wszystkie lata rzeczywiście udało mi się przekonać do siebie Spartana. Sprawić, by chciał ze mną być, że cieszył się na mój widok, że chętnie dla mnie coś robił, o ile sprawiało mu to przyjemność. W momencie zaś, gdy nie miał na coś ochoty, przez te lata opracował też pewne sprawdzone strategie, by skutecznie mi wybić z głowy pomysły na jakąś konkretną pracę. Dbając więc cały czas, by nasze treningi sprawiały mu radość, pozwoliłam koniowi decydować, co i jak robimy danego dnia. No na to wychodzi! Oczywiście, w dużym skrócie i uproszczeniu, ale tak wyglądała sytuacja… Tego samego dnia, kiedy Kasia pracowała ze Spartkiem, podpowiedziała mi również, że korygując nacierającego na mnie konia, mimowolnie trochę się wycofuję. Zauważyła to, gdy obserewowała nasze zmagania przy odesłaniach w prawo. Nie zdawałam sobie z tego sprawy. Dla konia był to wyraźny dodatkowy sygnał, że może, a właściwie nawet musi napierać bardziej. Wycofywanie się człowieka jest zaproszeniem konia do pójścia w jego stronę. Ja zaś jednocześnie się wycofywałam i odganiałam konia od siebie. Kompletnie nieświadomie! Rzecz w tym, że nawet odsunięcie ramion do tyłu, czyli nasze lekkie odchylenie się jest dla konia wystarczającym sygnałem, by napierać dalej. Robiłam to na pewno, mając wściekła minę hucuła tuż przed oczami…
No więc wczoraj, kilka dni po opisanych wcześniej zdarzeniach, znów przyjechałam do stajni. Te parę dni minęło mi na opiece nad Torką, kiedy starałam się nie zostawiać jej samej na dłużej, by przypadkiem nie dorwała się do rozlizywania rozległych szwów pooperacyjnych. Nie wiem, czy również to miało jakieś większe znaczenie, ale właśnie wczoraj po raz pierwszy od kilku miesięcy podczas porannego spaceru z psami pomyślałam sobie, że jest dobrze! Że – zdaje się – nie mam aktualnie żadnych większych powodów do zmartwień. Świeci słońce, wieje wiatr, idę z dwoma psami, a trzeci dość szybko wraca do zdrowia… Jest dobrze! To naprawdę wystarczy, by cieszyć się życiem! Czego więcej chcieć? Po raz pierwszy od dłuższego czasu odetchnęłam…
Zanim pojechałam wczoraj do stajni, w ciągu dnia czytałam książkę mojej przyjaciółki Kasi Ściborowskiej, która niedługo się ukaże w wersji elektronicznej i myślę, że powinna znaleźć się pod ręką każdego, kto – tak jak ja ostatnimi czasy – pogubił się w pracy ze swoim koniem… Książka jest dopiero w przygotowaniu, a ukaże się pod koniec kwietnia i bedzie miała tytuł „Wstęp do treningu naturalnego. Podstawy pracy na linie dla każdego”. Dlaczego o tym piszę? Otóż, jako że pomagam Kasi w redakcji książki, to i otrzymuję na skrzynkę mailową jej kolejne rozdziały, które uważnie czytam. I nie pisałabym o tym, gdyby nie fakt, że rozdziały książki, opisujące bardzo szczegółowo podstawowe ćwiczenia w pracy z ziemi, uświadomiły mi, jak wiele ogromnie istotnych szczegółów gdzieś mi po drodze wyleciało! Że w wykonaniu tak podstawowego ćwiczenia, jak odesłanie konia na koło, gdzieś mi uciekły te wszystkie niuansy, o których książka Kasi właśnie mi przypomniała! Podczas lektury uświadomiłam sobie, że musimy wrócić do podstaw, chowając przy okazji swoje urażone ego głęboko do kieszeni… Zwolnić (haha – ulubione słowo Spartka) w naszych zapędach do wykonywania rzeczy trudniejszych, przypomnieć sobie wszystkie elementy, składające się na poprawne sygnały, fazy, korekty, stosowane przez nas, gdy wymagamy od konia dobrego wykonania zadania. Efekt lektury podręcznika plus moje wczorajsze odkrycie, że „chyba ogólnie jest dobrze” oraz – nie powiem – obrazek Spartka, pracującego z inną osobą, niż ja – złożyły się na to, że spokojna, pewna siebie i uśmiechnięta stanęłam wczoraj w centrum koła z moim koniem naprzeciwko mnie… Koniem, zupełnie nie spodziewającym się, że tego dnia coś pójdzie inaczej, niż dotychczas… Że jego stały numer tym razem nie przejdzie!
Efekt tych trzech składników, o których przed chwilą wspomniałam, przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Spartan, który od miesięcy przyzwyczaił się, że wygrywa w naszych starciach przy pracy na kole, musiał się poddać. Cały czas podczas naszej pracy był skupiony, zdziwiony i zaskoczony moim spokojnym i konsekwentnym podejściem do każdego ćwiczenia. Już po odesłaniu konia w lewo i przejściu bodajże dwóch kółek podziękowałam Spartkowi przez odangażowanie i dałam mu chwilę odpoczynku. Koń ziewał przez dobrych kilka minut, co – powiem to dla niewtajemniczonych – wcale nie oznacza, że się nudził… Wręcz przeciwnie, jego mózg usilnie pracował i starał się „przetrawić” nową sytuację. Ziewanie jest jednym z sygnałów, świadczących nie tylko o tym, że koń przed chwilą przeżył coś nietypowego, nieco stresującego, nowego, wymagającego wysiłku umysłowego, lecz także o tym, że próbuje przyswoić sobie tę nowo zdobytą wiedzę i zrozumieć daną sytuację. A więc – Spartek ziewał jak szalony. Ocierał też głowę o nogę, co świadczy mniej więcej o tym samym, a więc – miałam wszystkie oznaki, świadczące o tym, że dla Spartana zadziało się między nami coś nowego. A dopiero byliśmy przy odesłaniach w lewo! I wiecie co? Łatwiej mi w tej chwili zrozumieć, co działo się wówczas z moim koniem niż to, co właściwie inaczej zrobiłam ja osobiście. Niby istota myśląca… No właśnie… Przy odesłaniu w prawo przypilnowałam, by nie wkroczył od razu na mnie, jak to miał w zwyczaju. Wycofałam natychmiast raz, drugi. Za trzecim razem nie zdążyłam wycofać i Spartek spróbował przejąć inicjatywę, wpychając się na mnie prawą łopatkę, robiąc groźne miny i pokazując, że nie podda się bez walki. Tym razem byłam bardzo stanowcza. A co najważniejsze – przypilnowałam siebie, by nie cofnąć się nawet o milimetr, nie odchylić ramion, nie dać mu poczucia, że ma nade mną przewagę. Gdy ruszyłam na konia, odsuwając go od siebie za pomocą bata, nawet spróbował bryknąć w moją stronę. Natychmiast zadziałałam liną i bunt zgasiłam w zarodku. Właściwie to był tradycyjny dla Spartka „atak pozorowany” – więcej w tym było straszenia, niż prawdziwej próby ataku. Na tyle to już go znam. I tym razem nie dałam się sprowokować do pyskówki… Tym razem ja napierałam na konia i zmusiłam go do powrotu na linię koła. Gdy tylko skierował tam swoje szanowne kopyta, natychmiast
wyluzowałam i spokojnie wróciłam do tzw. pozycji neutralnej na środku koła. Spartek zawzięcie przelizywał, co w języku koni również oznacza, powiedzmy, odetchnięcie po trudnej sytuacji i pogodzenie się z nową. Oczywiście, w wielkim skrócie. Generalnie wszystkie sygnały, jakie obserowowałam u Spartka podczas naszej pracy – ziewanie, przelizywanie, drapanie nogi itd. – dały mi do zrozumienia, że mój koń ogromnie przeżywa ten nasz trening. Nic szczególnego się nie działo, lecz tylko pozornie. Dla nas to było niczym przecięcie węzła gordyjskiego! Rozwiązaliśmy ze Spartanem ogromny problem! Ha! Już widzę uśmiechy na Waszych twarzach Tak, tak, to był ogromny problem – z odesłaniem konia na koło w prawo… Zrozumie mnie ten, kto sam przeżywa podobne dylematy, gdy utknie gdzieś w ślepym zaułku, nie mogąc znaleźć żadnego rozwiązania…
Trening zakończyliśmy śpiewająco… Koń – choć musiał złożyć broń, chyba nie czuł się w żaden sposób „upokorzony”. Chyba też mógł odetchnąć z ulgą i znów cieszyć się z cudownie wykonanych ćwiczeń, kiedy rechoczemy do siebie nawzajem i cieszymy się z dobrze wykonanej roboty. Zupełnie nie dostrzegłam, by oddanie kontroli w tej jednej kwestii jakoś uszczupliło jego ego. Uff…. Bo tego bym nie przeżyła… Ciekawa też byłam, jak nam pójdzie dnia następnego…
A więc dziś późno pod wieczór zawitałyśmy z Kasią do stajni. Dzień chylił się ku końcowi i zdaje się, że Spartek już nie spodziewał się mojej wizyty. Tym bardziej mnie ucieszyło, gdy zobaczywszy mnie natychmiast pomaszerował do bramki. Chwilę na trawkę i w ramach eksperymentu wzięłam go na linę, by sprawdzić – czy nasz wczorajszy sukces nie był aby kwestią przypadku… Bez najmniejszego problemu przyprowadziłam konia na nasze miejsce pracy. Szedł nawet chętniej niż zazwyczaj. Sprawdziłam wszystko po kolei – odesłania w prawo, w lewo, ruch po kole, poszerzanie koła, odangażowanie, zakłusowanie. Wszystko bez zarzutu. Po każdym odangażowaniu i moich pochwałach koń rechotał z zadowolenia i najwyraźniej był z nas dumny. Piszę „z nas”, bo zdaje mi się, że mimo wszystko dostrzega, że pracujemy razem. Każdy nad swoimi zadaniami. I wcale nie jest powiedziane, kto ma te zadania trudniejsze… Ja czy koń. Mam wrażenie, że Spartan to rozumie. Kasię poprosiłam o zrobienie nam paru zdjęć z naszej dziesiejszej pracy. I te oto zdjęcia będą dziś ilustracją mojego wpisu. Nic spektakularnego! Praca jak praca. Wręcz bym powiedziała – nudy. Zwykłe rzeczy, z ćwiczeń dla początkujących. I to jest rzecz, o której chciałam Wam opowiedzieć. Zdaje się, że wielkie rzeczy rozgrywają się w drobnych, mało spektakularnych codziennych ćwiczeniach. I niezależnie od poziomu, na którym jesteśmy w danej chwili, warto do podstaw wracać. Miałam taką nauczkę. A wszystko dzięki trzem okolicznościom, które zgrały się ze sobą w sposób doskonały! A więc – po raz pierwszy zostawiłam za sobą wszelkie troski, zobaczyłam, jak mój koń potrafi pracować z inną osobą i być dumnym ze swojej pracy, no i – miałam przyjemność czytać właśnie powstającą książkę Kasi Ściborowskiej o podstawach treningu naturalnego koni. Widocznie tak musiało być… Co prawda, śmiałyśmy się dziś z Kasią od Aśka, która udowodniła mi, że problem nie leży w moim koniu, tylko w relacji „ja + mój koń + praca na kołach”, że Spartek najwyraźniej pomyślał, że skoro ja już widziałam, że on właściwie wszystko umie, tylko tradycyjnie rżnie głupa, to teraz już pozamiatane. Mleko się rozlało. Nie wypada udawać głupszego, niż się jest… Nawet jeśli wydaje się to bardzo zabawne…
Wykorzystujemy pliki cookies do prawidłowego działania strony, w celu analizy ruchu na stronie, zapewniania funkcji społecznościowych oraz korzystania z narzędzi marketingowych. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? Więcej informacji w Polityce Prywatności
The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.
Najnowsze komentarze