Dzieci na grzbiecie i pierwsze zaskoczenie…

DSC_1341

Tym razem chcę opowiedzieć o wydarzeniach sprzed trzech lat, kiedy po kupnie Spartana ulokowaliśmy go w małej przydomowej stajence, znajdującej się w sąsiedniej wiosce. Właścicielem owej stajni był i nadal jest pan Zbyszek – przesympatyczny człowiek, zawsze uśmiechnięty i przepełniony optymizmem. Współlokatorką Spartka była należąca do pana Zbyszka duża kobyła o pięknym imieniu Magnolia. Drewniana stajenka na dwa konie tuż pod lasem, spore padoki z piękną soczystą trawą, staw i absolutny spokój – to mnie od razu urzekło… Właściciel stajni nie poszukiwał koni na pensjonat, ale mijając wielokrotnie jego posesję, zawsze marzyłam o tym, by mój koń mógł kiedyś zamieszkać w takim właśnie miejscu. Kiedy zaś decyzja o kupnie Spartana zapadła, zapukałam do drzwi gospodarza i zapytałam, czy nie przyjąłby nas na pensjonat. „Nie ma problemu, hahaha,” – powiedział pan Zbyszek i umówiliśmy się na termin naszego przyjazdu.

spartan_16_08_2
Pierwsze dni w stajni minęły spokojnie – konie się zapoznawały, Spartan odpoczywał po ciężkim okresie wakacyjnym, a ja oswajałam się z myślą o tym, że marzenie się spełniło… Chcąc się podzielić swoją radością, już w najbliższy weekend zaprosiliśmy znajomych z dzieciakami. Każdy chciał poznać naszego rumaka, a dzieci, jak to dzieci, marzyły o tym, by znaleźć się na końskim grzbiecie. Oczywiście, pomyślałam, że to dobry pomysł – w końcu koń od zawsze pracował z dzieciakami, a nawet „chodził” w hipoterapii, więc śmiało możemy zaprosić znajome dzieciaki na tzw. oprowadzanki. Za pomocą marchewek udało nam się zwabić Spartka na mniejszy, ogrodzony padoczek tuż przy stajni. Kółko z maluchem – parę marchewek w podziękowaniu od każdego z młodych jeźdźców. Ja prowadziłam konia na kantarze, Mateusz asekurował przy dziecku. Cała Spartkowa praca zajęła może z 20 minut, więc nie można było powiedzieć, że się przemęczył. Za to radości było co niemiara! Jeszcze parę marchewek na koniec, dużo głaskania i pochwał i wyjechaliśmy ze stajni do domu, gdzie czekało nas wspólne grillowanie. Byłam bardzo zadowolona, że mamy tak miłego, grzecznego i spokojnego rumaka! Kochającego dzieci, ludzi i cały świat.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy następnego dnia rano usłyszałam od pana Zbyszka, że parę minut po naszym wyjeździe w Spartana wstąpiła bestia – koń wściekle galopował po padoku, brykając i rozwalając kopytami drewniane ogrodzenie, łamiąc płoty i atakując każdego, kto próbował przemówić mu do rozsądku. Atak szału trwał niecałe pół godziny. Tego czasu wystarczyło, by napędzić stracha gospodarzom i nabrać wątpliwości co do poczytalności tego pensjonariusza. No cóż, ślady kataklizmu widziałam na własne oczy, więc nie miałam żadnych podstaw, by panu Zbyszkowi nie wierzyć…
Zadwoniłam do mojej trenerki Kasi, by opowiedzieć o zdarzeniu. Oczywiście, już poprzedniego dnia zdążyłam się jej pochwalić, jak grzeczny był nasz koń przy oprowadzankach, jak kocha dzieci itd… To, co się stało później, nie miało innego wytłumaczenia niż, powiedzmy, atak gzów czy innych robali. Stwierdziłyśmy, że coś go musiało mocno „użreć” albo zaplątać się w grzywie czy ogonie. Latem, kiedy jest pełno robaków, będących zmorą wszystkich koniarzy, to się zdarza, więc mogło się zdarzyć i Spartkowi.
Jako że udało nam się znaleźć logiczne wyjaśnienie dziwnego Spartkowego zachowania, a pan Zbyszek nie wyrzucił nas z pensjonatu, wciąż tkwiłam w przekonaniu, że mam miłego, przyjaznego wałaszka… Kolejną niespodziankę Spartek szykował na pierwszy trening z Kasią.
Przed treningiem zamierzałam sprowadzić Spartana z łąki, na której pasł sie w towarzystwie Magnolii, i wyczyścić tak, byśmy powitali Kasię zwarci i gotowi do pracy na padoku przed stajnią. Myślałam, że bez problemu uwiniemy się z przygotowaniem konia w dwadzieścia minut. Niestety, okazało się, że złapanie konia nawet na niewielkiej ogrodzonej łące jest dużym wyzwaniem. Kiedy zbliżałam się do Spartka z uwiązem w ręku, odchodził, kuląc uszy. Kilkakrotnie ustawiał się do mnie zadem, dając mi wyraźnie do zrozumienia, że byłoby lepiej, gdybym dała mu spokój. „Ok – pomyślałam. – Słyszałam, że czasem ciężko jest złapać konia i zaprowadzić do pracy”. Dwadzieścia minut minęło dość szybko, więc kiedy pojawiła się Kasia, stałam na środku łąki z uwiązem w ręku, a koń nadal pasł się kilkanaście metrów ode mnie. Przyznałam się, że mam problem z jego złapaniem i chyba potrzebuję pomocy. Po kilku podejściach Kasi  udało się zapiąć koniowi uwiąz i szczęśliwe ruszyłyśmy na padok, od którego dzieliło nas zaledwie kilkanaście metrów. „Uff, ale nam się trafił gagatek” – śmiałyśmy się, ruszając w kierunku stajni z podążającym za nami koniem. Ledwo zdążyłyśmy to wypowiedzieć, Spartana już za nami nie było. Nasz „gagatek” zrobił dwa, może trzy kroki, i wyrwał się, wracając do spożywania trawy w towarzystwie Magnolii.

spartan_16_08_3

Pamiętam nasze zdumienie… Co to było? Przecież jak już się zapnie koniowi uwiąz, to się ma sprawę załatwioną! Chce czy nie chce – koń podąża za człowiekiem! Tak było, tak powinno być i tak jest w 99,9% przypadków koni. Spartan okazał się tym „wyjątkiem od reguły”. Kolejne czterdzieści minut minęło jak jedna chwila… Spartan nie podążał za człowiekiem – nie miał najmniejszego zamiaru ułatwiać nam życia. Ruszałyśmy po raz enty, on się wyrywał i odbiegał tam, skąd przed chwilą go zabrano… Dodam tylko, że determinacja półtonowego zwierzęcia jest naprawdę nie do pokonania, więc jeśli taki zwierz postanowi, że nigdzie nie pójdzie, to jesteśmy skazani na przegraną. Wyszłam z padoku i stojąc przy ogrodzeniu obserwowałam, jak Kasia prowadzi Spartana w kierunku stajni, nie spuszczając z niego oczu – idąc tyłem do przodu i korygując każdą próbę ucieczki konia na bok, metr po metrze. W końcu się udało.
W ten sposób zaczęłam poznawać Spartka… Im więcej z nim przebywałam, tym bardziej zdawałam sobie sprawę z tego, że obecność w jego życiu człowieka – to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuje mój koń. Nie chciał nawiązywać żadnych relacji, nie chciał głaskania, czasem nawet smakołyków. O tym, że nie chciał współpracować z ludźmi, nawet nie wspomnę. Po jakimś czasie zrozumiałam, co tak „ugryzło” Spartana po wizycie w stajni dzieciaków. W pierwszych dniach u nas Spartek siłą rozpędu i przyzwyczajenia do ciężkiej pracy poddał się na te kilkanaście minut i „odbębnił” swoje oprowadzanki… Zacisnął zęby i zrobił to, o co go prosiłam, jednak chwilę później musiał to odreagować. Jego wściekłość i bunt, a wcale nie uciążliwe owady, stały się przyczyną szaleńczych wybryków i niszczenia wszystkiego, co trafiło mu się na drodze… Zrozumiałam to po paru miesiącach ze Spartkiem, kiedy nauczyłam się odczytywać jego emocje i interpretować zachowania…

 

0 Comments on “Dzieci na grzbiecie i pierwsze zaskoczenie…

    • Ja też pamiętam, jak byłam zmieszana i zaskoczona… A potem się głowiłyśmy, dlaczego? A teraz – minęły trzy lata – i już nie zadaję pytań 🙂 Powoli i z oporami, ale nauczyłam się z tym żyć 🙂 I wiem, że koń czasem ma swoje zdanie 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wykorzystujemy pliki cookies do prawidłowego działania strony, w celu analizy ruchu na stronie, zapewniania funkcji społecznościowych oraz korzystania z narzędzi marketingowych. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? Więcej informacji w Polityce Prywatności

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close