Wczoraj postanowiłam przeprowadzić mały eksperyment na Spartku – w sumie to jakoś samo wyszło, w tak zwanym “praniu”. Do stajni wreszcie dotarłam pod wieczór, kiedy konie już niecierpliwie oczekiwały sprowadzenia na boksów. Przeprowadziłam malucha na “plac zabaw”, gdzie trawki jest odrobinę więcej, niż na padoku i pozwoliłam, by Spartucha nacieszył się zieleniną, zanim zaczniemy coś ćwiczyć. Właściwie to nawet nie miałam jakichś szczególnych planów względem konia – wszak dzień święty należy święcić, i oboje ze Spartkiem staramy się tych zasad przestrzegać 😉
Godzinkę więc posłanialiśmy się po placyku, wyjadając co dorodniejsze wysepki trawy, w międzyczasie ja wyczyściłam konia i nacieszyłam się widokami o zmierzchu. Parę razy, póki Spartek wcinał, udawałam się do stajni – a to kurtkę założyć, a to wodę przynieść, takie tam… Ciągle czegoś zapominam i słaniam się później w te i wewte. Spartan odnotowywał każde moje odejście i każdy powrót zwróceniem głowy w moim kierunku i krótkim spojrzeniem. Po godzince pomyślałam sobie – a co tam, skoro już jestem, a konie wciąż nie schodzą do stajni, to zaproponuję Spartkowi chwilę pracy na wolności, ciekawe, co on na to. Zaprosiłam konia do siebie poprzez odangażowanie, chwilę przeszliśmy się po placu – koń podążał za mną. Ustawiłam się więc na środku i wycofałam Spartka. Ruszył do tyłu z takim impetem, że byłam absolutnie pewna, że to jest początek ucieczki. I się pomyliłam – wycofał nadzwyczaj energicznie, jak nie on, na taką odległość, o którą mi chodziło. Super – sowicie nagrodziłam. Zaprosiłam do podejścia. Szybko podszedł. Ekstra! Znów wycofałam i odesłałam na koło. Praca przebiegała w cudownej atmosferze. Widziałam, jak koń się stara i robi absolutnie wszystko, o co go prosiłam, choć w środku trochę się w nim gotowało. Widziałam to po intensywnych wymachach głowy, kiedy kłusował wokół mnie i rzucanych w moją stronę raz po raz wymownych spojrzeniach. Interesujące jest to, że mimo złości, koń nie odbiegł, nie porzucił mnie na środku placu, nie poszedł dalej jeść trawę. Zrobił dla mnie dokładnie wszystko, o co prosiłam, a że jednak nerwy trochę go ponosiły, to starał się wykonywać polecenia bardzo szybko, tak by już szybciutko mieć pracę z głowy i wrócić do przyjemności. Rozbawił mnie tym podejściem niezwykle i po 20 minutach podziękowałam mojemu pracusiowi.
A teraz co do eksperymentu. Po skończeniu ćwiczeń zamierzałam już jechać do domu. Pozbierałam więc liny i kantarki i udałam się w kierunku stajni, zostawiając konia na “placu zabaw”. I teraz – uwaga. Ważne: zawsze po pracy Spartek dostaje na padoczku wiadro z musli. Jest to nagroda i miły gest z mojej strony. Tym razem – pomyślałam – bez sensu, przecież za chwilę na pewno będą już schodzić do stajni, a tam naszykowałam dla niego wyjątkowo obfitą kolację, którą za jakieś pół godziny i tak dostanie. Postanowiłam więc odpuścić “wiaderko dziękczynne” na padoku. Przebierałam się przed wyjazdem w stajni, podglądając przez okno, co robi mój koń. No i – wyobraźcie sobie – ganiał wzdłuż płotu, wypatrując mnie z wiadrem, domagając się rżeniem zasłużonej nagrody.
To mi wyraźnie uświadomiło, że Spartek dokładnie wie, za co dostaje wiadro – za pracę, którą wykonał. Nieważne, czy była to godzinna jazda na ujeżdżalni, czy też 20 minut pracy na wolności. Ważne, że praca była. A skoro była – to bądź, Pani, łaskawa i Ty wywiązać się ze swoich obowiązków. A zatem – wiaderko musi być. Przecież wcześniej, podczas gdy Spartek się pasł, kilka razy wychodziłam w to samo miejsce, gdzie zazwyczaj szykuję Spartkowi wiaderko. I nic. Nie było pracy – koń nie oczekiwał nagrody. A już skoro była – to zmienia postać rzeczy.
Niby zwykła rzecz, prawda? A jednak nie do końca. To mi dopiero uświadomiło, że konie nie reagują na zasadzie czystych skojarzeń: poszła do stajni – wróci z wiaderkiem. Nie! Wiedzą, że jeśli popracowałem, to pójdzie do stajni i musi wrócić z wiaderkiem. Czyli dostrzegają zależność pomiędzy dwoma następującymi po sobie zdarzeniami, nawet jeśli nie zaszły bezpośrednio jedno po drugim. Z pewnością powtórzę jeszcze tego typu obserwacje, zarówno z jedzeniem, jak i w innych sytuacjach.
No i na koniec – jak myślicie, czy mogłam po tym wszystkim odpuścić nasze rytualne wiaderko? Oczywiście, że nie. Podzieliłam uszykowaną na wieczór porcję na dwie, dodałam jeszcze coś ekstra i poszłam do Spartka, by tradycji stało się zadość. Jak zawsze, z ogromną przyjemnością spożył w moim towarzystwie całą porcję i poszedł dalej jeść trawkę. Mogłam spokojnie jechać do domu…
Wykorzystujemy pliki cookies do prawidłowego działania strony, w celu analizy ruchu na stronie, zapewniania funkcji społecznościowych oraz korzystania z narzędzi marketingowych. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? Więcej informacji w Polityce Prywatności
The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.
Najnowsze komentarze