Czy rudy koń może mieć czarne nogi? A osiem nóg?

 Czyli o niepotrzebnych emocjach w pracy z końmi

Wczoraj straszliwie się pokłóciłam ze Spartkiem… O mało nie doszło do rękoczynów… Z czego nie jestem dumna. A było tak. W piątek i sobotę nie mogłam dotrzeć do stajni, więc koń miał wolne. Nie wiem, czy tęsknił czy też docenił parę dni wolnego. Fakt faktem, że w niedzielę, gdy zjawiłam się w stajni z Mateuszem i kamerą, by nagrać losowanie nagrody w konkursie na ulubiony cytat z książki Spartańskie Wychowanie, czyli Dlaczego Pat Parelli ma wąsy, koń się ucieszył. Ucieszył się jeszcze bardziej, gdy się okazało, że cała jego praca danego dnia polega na wybraniu jednego z pięciu jabłek ponumerowanych od 1 do 5, po czym zjedzeniu całej reszty… Nagrywaliśmy też jego radosne chrumkanie, cmokanie i mlaskanie w trakcie spożywania nagród, więc mówiąc szczerze – nie napracował się chłopak, zato się najadł. No i komuś najwyraźniej woda sodowa do głowy uderzyła. Gdy po niedzielnym leniuchowaniu i obżeraniu się, w poniedziałek zabrałam Spartka z padoku i po wyczyszczeniu zaprosiłam do pracy na linie, pierwsze, co zrobił mój koń, to wielkie oczy… „Słucham????” – wyczytałam w jego spojrzeniu. – „No chyba Ci się coś, pańcia, pomyliło”… I dał dyla. Czyli – tradycyjnie, wyrwał się i pociągnął mnie za sobą przez ponad pół ujeżdżalni. Jak wiecie, nauczyłam się w międzyczasie bardzo szybko przebierać nóżkami, więc tradycyjnie uczepiłam się końcówki liny jak rzep psiego ogona i gnałam za nim aż do skutku. Pech chciał, by w tym samym czasie na ujeżdżalni pracowali Lech i Ola… No cóż… Tym razem miałam świadków mojej „moralnej klęski”, co wcale nie dodało mi animuszu. Gdy zatrzymaliśmy się ze Spartkiem tuż przed stępującymi jeźdźcami, powiedziałam tylko „Sorry” i zaprowadziłam konia z powrotem na naszej miejsce pracy. Trochę udało nam się popracować w kłusie i w galopie w lewo, lecz gdy doszło do odesłania Spartka na koło w prawo, zaczęły się kłopoty. Notorycznie, z uporem maniaka wpychał się na mnie i zamiast iść na koło, lazł prosto do środka. Nie pomagały ani bat, ani zatrzymanie-wycofanie-odesłanie znów na koło – NIC! Parę razy naprawdę mocno użyłam bata, by odepchnąć go od siebie, na co tylko zamykał oczy, kulił uszy i całym sobą groził, że w końcu się doigram. Raz puściły mi nerwy i po korekcie liną po prostu go ochrzaniłam od stóp do głów. Na jedno odesłanie pomogło, ale następne było chyba jeszcze gorsze… Stanęliśmy w martwym punkcie. Spartan najwyraźniej czuł moją bezsilność i kompletny brak pomysłu na daną sytuację, więc uporczywie wpychał się przy każdym odesłaniu. Zmieniłam stronę. W lewo było lepiej. No ale chciałam poprawić prawą! I nic! Zobaczyłam, jak z zaciśniętymi zębami, zamkniętymi oczami i uszami przyciśniętymi do głowy uparcie robi to samo. Na pewno nie byłam skuteczna w korygowaniu. Im dalej, tym gorzej. Po raz pierwszy w życiu miałam rękę zmęczoną od machania liną. Musiałam zrobić krok wstecz i poćwiczyć samo przestawianie przodu w prawo i w lewo, co wychodziło śpiewająco. Więc gdy opadałam już z sił, stwierdziłam, że na tym skończymy. Gdy godzinę później podeszłam do niego, by zaprowadzić do koni, podczas gdy on skubał resztki trawy w zakątkach ujeżdżalni, po raz pierwszy od paru lat skulił uszy. Nie chciał, bym podchodziła… Czułam się paskudnie, bo wiem, że cokolwiek nam nie wychodzi w pracy, to wina leży po mojej stronie. Jego wyrwanie się na samym początku treningu sprawiło, że zaczęłam popełniać błędy, a dalej już było tylko gorzej… Cały wieczór czułam się fatalnie, wiedząc, że coś zepsułam. Dlaczego dałam się ponieść emocjom? Zwłaszcza tym negatywnym? Przecież nie od dziś wiem, że Spartan czasem się wyrywa. Skąd te nerwy? A przede wszystkim – po co?

IMG_4024

Dlatego też dziś, gdy jechałam do stajni, wiedziałam, że musimy się pogodzić. O ile koń w ogóle będzie chciał ze mną rozmawiać, czyli – w naszej wersji – o ile da się sprowadzić z padoku… Na spokojnie przyniosłam pod ujeżdżalnię cały sprzęt, zerkając, jak konie powolutku ściągają bliżej stajni. Zlokalizowałam Spartka i ze zdziwieniem odkryłam, że ukrywa się za Uranem. Dostrzegł moje przybycie do stajni i najwyraźniej stwierdził, że wypadałoby dać mi nauczkę. A niech pańcia myśli, że zniknął. Że ją zostawił, zabrał swoją skrzynkę ze szczotkami, kopystkę pod pachę – i trzasnął drzwiami. A niech się podenerwuje! Tak najprawdopodobniej to wykombinował… Ukradkiem spojrzałam na Urana i zobaczyłam, jak zza jego pleców na sekundę pojawia się bezczelny czarny ryjek z nastawionymi w moim kierunku uszami i natychmiast znika. Rozbawił mnie. Odwróciłam się ostentacyjnie tyłem do koni, ale po chwili ukradkiem znów zerknęłam w stronę Urana. Uran właśnie zrobił parę kroków. Ewidentnie musiało przybyć mu nóg. Oprócz czterech rudych widziałam, że jeszcze jakieś czarne przemieszczają się w tym samym kierunku i z tą samą prędkością. Gdy Uran się zatrzymał, znów zobaczyłam, jak zza jego pleców na chwilę wychylił się Spartek, szybko mnie zlokalizował i znów się schował. Z jednej strony chciało mi się śmiać, lecz z drugiej – nie byłam pewna, czy tu chodzi o żart czy też o prawdziwy bojkot. Na spokojnie weszłam na padok, witając po drodze wszystkie napotkane konie, i udałam się w kierunku Spartka. Obeszłam Urana i zobaczyłam rozczarowaną minę Spartka – jednak jego fortel się nie udał. Gdyby chociaż wybrał sobie czarnego konia… Myślę, że Uran też był wielce zdziwiony, bo wcale się ze Spartkiem nie przyjaźni. Wręcz powiedziałabym, że utrzymują zazwyczaj zdrowy dystans. Ale może i to było przez Spartka wzięte pod uwagę – pewnie pomyślał, że za kim jak za kim, ale za Uranem go szukać nie będę. No i wydało się. Jak nic – odkryłam Spartkową kryjówkę. Gdy już stanęłam naprzeciwko niego z uśmiechem na ustach, natychmiast żwawo ruszył w moją stronę. Cichutko zarechotał na powitanie, a ja go przeprosiłam za „wczoraj”. Po drodze na ujeżdżalnię opowiedziałam, jakie mamy plany na dziś – praca w ręku z bliska, trochę wspólnego biegania i praca z siodła – „Będzie Pan zadowolony!!!” 🙂 I był! Już po ciemku kucnęłam sobie w pobliżu konia, gdy on tradycyjnie wyjadał trawkę, a on przyszedł i wtulił pysk w mój policzek… I chwilę tak stał – przytulony. Jak nie on. Echhhh, mój romantyk.

Tak oto człowiek się nadenerwuje, nastresuje, namyśli, a chłop – jak to chłop – następnego dnia obróci wszystko w żart i zapomni o sprawie. A ja pół nocy nie spałam… No – samo życie…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wykorzystujemy pliki cookies do prawidłowego działania strony, w celu analizy ruchu na stronie, zapewniania funkcji społecznościowych oraz korzystania z narzędzi marketingowych. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? Więcej informacji w Polityce Prywatności

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close